Świadectwo – “Pół wieku cierpienia”

Przesyłam moją, krótką historię życia.. Niedokończoną, ale właśnie z pomocą Bożą zamykam pierwszy długi i smutny rozdział.  “Rozwinąć skrzydła’;  – to następny rozdział życia mojej Rodziny.

Mam właśnie tyle lat, czyli pół wieku. Cierpię od zawsze, wszystkie moje wspomnienia łączą się z cierpieniem, wszystkie nadal bolą. Teraz jednak wiem, że nie jestem nienormalna, gorsza. Jestem „tylko” DDD, niektórzy piszą DDX, gdyż dysfunkcje, których doświadczyliśmy często są przemieszane. Ja z moim mężem, również DDXem, zrobiliśmy kolejny mix i przekazaliśmy dysfunkcje naszym dzieciom. To Ich problemy zmobilizowały mnie do szukania przyczyny niskiego poczucia wartości, które mają .

Urodziłam się jako ostatnie z trójki dzieci, późne dziecko, starszych juz, zmęczonych i schorowanych rodziców, którzy wojnę spędzili na niewolniczej pracy w Niemczech (Myślę, że to ważne). Moja mama wciąż mi opowiadała jak bardzo wstydziła się, że tak późno spodziewa się dziecka.(Miała około 40lat).To były opowieści “powitalne”. Następne to były opowieści o tym jak trudno i ciężko było jej zajmować się mną, bo była chora, bo miała wiele obowiązków. Jak zamykana sama w domu tak bardzo płakałam, że staruszek sąsiad otwierał wytrychem drzwi i kołysał mnie w wózku. Jak malutką, znalazła mnie sąsiadka w kałuży i proponowała mamie, że mnie weźmie i wy chowa bo tak bardzo chce mieć córeczkę! (Dlaczego mnie, mamo nie oddałaś?) To opowiadanie wraca do mnie całe życie. Ktoś mnie chciał? MNIE? Ktoś mnie trzymał na rękach?

Całe życie czekałam na następną taką osobę, która mnie dostrzeże. Nie spotkałam jej niestety, choć teraz już wiem, że przeoczyłam kilka takich osób bo nie umiałam ich rozpoznać. Dobry Bóg stawiał na mojej drodze dobrych ludzi ale ja , pozbawiona jakiegokolwiek poczucia wartości usuwałam się zawsze w cień. Ja , samodzielna ,opiekunka moich rodziców, zdejmująca ciężary i obowiązki ze wszystkich potrzebujących, wyszłam za mąż za człowieka, który “kupił mnie” opowieściami o tym jaki jest nieszczęśliwy w swoim domu rodzinnym.

Obiecywał, że będzie mnie kochał, i nie będzie taki jak jego ojciec: damski bokser, który bił żonę do nieprzytomności a dzieci ze strachu przed nim chowały się gdzie mogły. Za każde wykroczenie były bite metodycznie; wszystkie bez wyjątku; w tamtej rodzinie panowała odpowiedzialność zbiorowa! Jedynym kryterium poprawności było widzimisię tyrana. Cóż, mój mąż kochał mnie chyba rzeczywiście. Nie bił mnie, ale musiał przecież utrzymać karność i posłuszeństwo. Więc jak coś mu się nie spodobało (a nie podobało mu się niemal wszystko) to obiecywał mi, że jak mi przyłoży to ściana mi odda tak, że zabierze mnie karetka. Albo podczas jazdy samochodem wskazywał dom przed nami i mówił; teraz cię zabiję, roztrzaskam samochód o ten dom, zabiję ciebie i siebie bo przez ciebie jestem nieszczęśliwy. Po czym mijał wskazany dom i kawałek dalej historia się powtarzała. Kiedy nieomal traciłam zmysły z przerażenia, słyszałam, że dziś jeszcze nie, jeszcze da mi szansę poprawy – i wracaliśmy do NORMALNEGO ŻYCIA. A ja starałam się jeszcze bardziej, tak jak w moim domu rodzinnym, brałam na siebie kolejne obowiązki, tak bardzo się starałam i tak bardzo się bałam. Kiedy rozwścieczony moją niedoskonałością mąż siadał w nocy przy moim łóżku i obiecywał, że obleje mnie kwasem solnym jak zasnę. (!)Brałam do siebie najstarszą córeczkę aby mi nic nie zrobił!

ONA TO PAMIĘTA. Nie wiedziałam, że on nie ma racji. Nie wiedziałam, że mam jakieś prawa. NIE WIEDZIAŁAM, ŻE NIE MUSZĘ BYĆ DOSKONAŁA, że każdy ma prawo do błędu, do odpoczynku i do SZACUNKU. Z domu rodzinnego wyszłam z poczuciem, że nie mam żadnych praw, że jestem nikim, bezwartościową, niepotrzebną osobą. Nikt mi tego nie mówił, nikt nie mówił mi złych rzeczy ale też nikt nie mówił mi rzeczy dobrych, nikt mnie nie chwalił ani nie zajmował się mną czy też moimi potrzebami. Potrzeby mieli inni a ja byłam do ich dyspozycji. Troszkę jak Kopciuszek ale bez Dobrej Wróżki. Dostosowywałam się do tego stopnia, że kiedy miałam troje malutkich dzieci i odkrywałam radość macierzyństwa, śpiewając piosenki z moimi maluszkami -mąż skomentował mnie “wariatka, śpiewa piosenki! Wszystkie wariatki śpiewają piosenki i potem kończą w Lubiążu! wariatka, wariatka.” Ucichłam, przestałam śpiewać, nie chciałam być wariatką. Bardzo się tego bałam, bo byłam już gangreną, leniem i gnojem śmierdzącym, wyrodną matką, k…, zdechlakiem takim jak cała moja rodzina. Nie śpiewam do dziś, chyba, że w ukryciu i cichutko, tańczę również w ukryciu jak nikt nie widzi.

Wystarczy! To kilka zdań na temat tego w jakiej atmosferze pozwoliłam dorastać MOIM DZIECIOM!

Koniec grudnia, po przerwie dwumiesięcznej.

Nie żyje jedyna córka mojej siostry. Była tak bardzo DDA, bardzo! Od dawna widziałam, że dzieje się źle, że Ona cierpi, jest zagubiona. Dziecko dobre, wrażliwe, miotało się w swoim życiu nie potrafiąc znaleźć drogi. Mam grzech zaniedbania. Podczas ostatniego spotkania mówiła o wielkim braku poczucia wartości. To było trudne wyznanie, była zamknięta w sobie od zawsze. To był krzyk, którego nie usłyszałam! Mówiłam o psychologu, o grupach terapeutycznych, namawiałam. Nie wiedziałam co mogę zrobić. Co powinnam była zrobić? Co mogłam zrobić?!!!!!

Za późno.

Piszę dalej dlatego, że znam wiele takich dzieci, dorastającej młodzieży. Dziękuję Bogu, że Kościół dostrzegł problem. Dziękuję Ojcu, za to że pochyla się nad tym wielkim cierpieniem.

Koniec stycznia.

Odważyłam się na terapię dla ddd, nie dla siebie, przywykłam do cierpienia – dla moich Dzieci.

Mam nadzieję, że mogę im jakoś pomóc. Jest mi łatwiej kiedy wiem dlaczego to wszystko właśnie tak się potoczyło. Może uda się przerwać ten łańcuch cierpienia. Zaczynam rozumieć ograniczenia mojej miłości matczynej, smutnej, małomównej, wymagającej.

Mówię Dzieciom jak bardzo Je kocham! TO TRUDNE, mnie nikt tego nie mówił, NIGDY!

Uczę się mówić o uczuciach i zaczynam je naprawdę czuć!

Dużo straciliśmy ale nie wszystko.

Mam taką nadzieję.

DDD